poniedziałek, czerwca 12, 2006

Wielkie budowle wznoszą zwykli ludzie - sydnejska zapora Warragamba


Z Emilem Radeckim – elektrykiem,

wspominającym swoją pracę
przy budowie zapory Warragamba
rozmawia Ela Celejewska

Pan Emil Radecki, w latach pięćdziesiątych przez cztery lata pracował przy budowie tamy Warragamba, a później, przez następne trzydzieści cztery lata, jako elektryk w Water Board przy utrzymaniu ruchu wodociągów.

ELA CELEJEWSKA * Właściwie przez większość życia mieszkał pan w Australii, ale zacznijmy od początku. Pochodzi pan ze Śląska, z jakiego miasta?

EMIL RADECKI Urodziłem się we wsi Leszczyny, powiat Rybnik, a większe miasto... wtedy to były Gliwice.

* Ale nie pozostał pan na Śląsku - już w latach pięćdziesiątych znalazł się pan w Australii. Wyjechał pan z Polski w czasie wojny, przez które kraje, w końcu dotarł pan do Australii?

Przez Niemcy Zachodnie i Anglię – do Australii.

* I już w Anglii dostał pan pracę przy budowie zapory w Szkocji...

...była to Szkocja północna, gdzie właśnie budowali zaporę. Pracowałem tam, aż do wyjazdu do Australii. Zachorowałem, dostałem „chronic flu” i lekarz powiedział, że to może być bardzo niebezpieczne na przyszłość, że mogę nawet dostać raka. Anglicy przetransportowali mnie więc do Australii, ze względu na cieplejszy klimat. To jest piękny kraj i czuję się tutaj jak w domu.

* Gdy już statkiem przypłynął pan do Australii, w którym mieście najpierw pan zamieszkał?

W Adelajdzie. Dostałem tam pracę w Energetyku, gdzie budowaliśmy instalacje wysokiego napięcia. W Adelajdzie przebywałem pięć lat, potem wyjechałem do Sydney, gdzie najpierw pracowałem jako elektryk przy budowie fabryki, a gdy ta praca się skończyła, dostałem pracę na Warragamba. I potem pracowałem w Water Board, aż do końca...

* ...aż przeszedł pan na emeryturę. Czy przy budowie Warragamby pracował pan od samego początku?

W roku pięćdziesiątym ósmym jak tam przyszedłem, to fundament był już prawie gotowy. Potem, zalewanie cementem trwało cztery lata. Przestałem tam pracować w 62 lub 63 roku, gdy już tama była gotowa.

* Mówił pan, że jakiś Polak pracował przy budowie Warragamby od samego początku...

...nazywał się Kubacki. On tam pracował od samego początku. Mówił mi, że nawet łopatą kopał rowy na fundament. Znał Warragambę od A do Z.

* Na czym polegała pana praca przy budowaniu zapory? Co konkretnie pan robił?
Zajmowałem się wszystkimi sprzętami napędzanymi elektrycznie. A były to: pompy, maszyny, wiertarki i dużo świateł. Teren budowy oświetlały cztery wieże, z których każda miała pięćdziesiąt żarówek po 1000 watt. Na tych czterech wieżach – od początku jak zaczęli je budować – zakładałem instalacje, aż były gotowe. Te wieże były potrzebne, żeby gdy już było ciemno, można było normalnie pracować. Pilnowałem też elektrycznej betoniarki - mieszającej automatycznie napływające: piasek, cement i wodę - żeby nie stanęła. Gdyby to się stało, beton by ostygł i trzeba byłoby go wyrzucić. Byłem zatem elektrykiem „do wszystkiego”.

* Czy praca tam trwała 24 godziny non-stop, czy były jakieś przerwy?

W nocy nie pracowano. Były dwie zmiany: osiem godzin rano i osiem po południu. Zawsze pracowałem rano, ale jak była awaria - jakieś maszyny „nie grały”, to musiałem je „wyprostować”, puścić je w ruch. Nigdy pracy nie odmówiłem, gdy to było potrzebne. Majster mnie wołał i pytał: „you stay on?”, ja na to: „Słuchaj, jeśli to konieczne i ty zostaniesz, to i ja zostanę”. Byłem pracownikiem, jak mówią „posłusznym” – nigdy majstrowi nie odmówiłem.

* Wspomniał pan o awariach, czyli nie zawsze praca przebiegała jak należy. Czy zdarzył się jakiś ciężki wypadek w czasie, gdy pan tam pracował?

Były wypadki, nawet wypadek śmiertelny, ale nie mogę dokładnie o tym opowiedzieć, bo tego już dzisiaj nie pamiętam. Ale było mało wypadków. Osobiście nie miałem ani jednego. Pracowałem przy elektrycznych przewodach, ale byłem bardzo ostrożny. Z elektrycznością to jest tak: jeden błąd i się skończyło! Jak kogoś tak silny prąd złapie, nie ma sposobu, żeby przeżył.

* Pracował pan przy budowie Warragamby do samego końca. Co pan czuł, gdy już zapora była gotowa?

Byłem bardzo zadowolony, że skończyliśmy ten projekt i że tama będzie nam służyła do końca Australii, do końca życia. Potrzebujemy takich projektów więcej. Byłem bardzo zadowolony, że pracowałem dla ludzi, którym jest potrzebna woda. Była to dużo lepsza praca niż ta, którą w czasie wojny wykonywałem pracując w fabryce produkującej amunicję. Tamto mnie nie cieszyło – amunicja zabija ludzi, a Water Board daje ludziom życie. Bardzo dziękuję Australii, że mi pozwolono żyć w tym kraju. Jestem za to bardzo wdzięczny.

* W tamtych okolicach jest nie tylko Warragamba, ale jest też kilka mniejszych tam, które się ze sobą łączą.

To są Nepean Dam, Cataract Dam i jeszcze jest jedna, której nazwy nie pamiętam. Ale te trzy... pracowałem tam przy remontach, one są wszystkie napędzane elektrycznie. Silniki, łączniki czuwają nad zaporami i trzeba je utrzymywać w dobrej kondycji. W razie jak będzie powódź...

*...raczej powódź nam nie grozi... Wprost przeciwnie, susza. A skąd się bierze woda w Warragambie, czy jest to tylko deszczówka?

W tym wypadku to właściwie tylko deszczówka. Rzeki, które tam dopływają też mają wodę głównie z deszczu. Nie widziałem tam źródeł, bo źródła są bardzo małe. Nie wystarczyłyby, żeby zaopatrzyć w wodę całe Sydney. Muszą być zapory. Muszą być olbrzymie zbiorniki wody.

* Czyli właściwie całe miasto Sydney i okolice są zaopatrywane w wodę z Warragamby i kompleksu powiązanych z nią tam?

Mówiąc po angielsku jest to „catchment area”. Jest to bardzo duży teren. Może dwieście, trzysta kilometrów dookoła gdzie ta woda ścieka jak deszcz pada i w końcu tunelami, rurami dochodzi do Sydney. Ja sam tego wszystkiego nie rozumiem, bo wszędzie nie byłem – to jest zbyt duże. Znam tylko te tereny, na których pracowałem, gdzie robiłem remonty.

* A te wielkie walcowate, betonowe budynki, które znajdują się w niektórych dzielnicach też są zaopatrywane w wodę z Warragamby, czy jest to wyłącznie deszczówka?

Każdy budynek w i dookoła Sydney jest zaopatrzony w wodę z Warragamby.

* Czy w czasie budowania tamy w Warragamba wydarzyło się coś specjalnego, coś śmiesznego?

Codziennie było bardzo wesoło! Każdy, kto skończył pracę, czasami jeszcze ubrudzony szlamem, szedł w miejsce, które nazywało się „Watering Hole”, czyli "Wodopój". Każdy tam szedł, bo tam było piwo. Nikt nie mógł iść do domu, żeby nie wstąpić do tej piwiarni. I tam odbywały się bardzo wesołe spotkania wszystkich pracowników.(uśmiecha się)

* Nie zadałam najważniejszego pytania: ile pan miał wtedy lat?

Jak zacząłem pracę na Warragambie, to miałem jakieś dwadzieścia dziewięć lat. Miałem dwadzieścia dwa lata jak przybyłem do Australii.

* Jakie pan miał uczucie, gdy pan tam przyjechał i zobaczył prace, które już były w toku?

Pierwszy raz do Warragamby przyjechałem jako turysta z Sydney. Byłem bez pracy, gdy więc spostrzegłem szopę, na której był napis „Electrical Foreman”, wszedłem i pytam staruszka, który był w środku, czy tu może być praca dla mnie. „A co ty chcesz robić?”- on pyta. Na to mówię: „Jestem elektrykiem. A on: „Tu wszyscy pracy szukają, tylko nikt pracować nie chce!” To ja mówię: „Słuchaj, ja chcę pracować, bo nie mam pracy.” Wtedy on pyta: „Czy możesz zaraz zacząć” Ja, że nie, bo nie byłem roboczo ubrany - przyjechałem turystycznym autobusem - mówię więc, że przyjadę w poniedziałek rano.
I przyjechałem w poniedziałek rano, wziąłem ze sobą narzędzia, odpowiednio się ubrałem i przychodzę do tej szopy. I znów pyta mnie ten staruszek: „A co ty tutaj chcesz?” Zacząłem się śmiać i mówię: „Obiecałeś, że dasz mi pracę w poniedziałek!” – „Jaaa? - Never heard of it!” Ja na to : ”Nooo... obiecałeś!” - „No, to idź do pracy!” – „Ale gdzie?”- „Ja ci pokażę.” I dał mi pomocnika, który był dyżurnym, nazywał się „Leading Hand”, też był to sześćdziesięcioletni staruszek i ten zaprowadził mnie do warsztatu, w którym cała podłoga była zarzucona rupieciami i śmieciami – był to sprzęt elektryczny! Pytam go: - „Co ja mam robić?” A on: „A co tu jest do roboty?” A tam było roboty na trzy miesiące!... (śmieje się)
Dwa tygodnie minęło i mówię do tego staruszka: „Słuchaj minęły dwa tygodnie na próbę, będę miał tu jeszcze robotę, czy nie?” A on pyta: ”Chcesz tu pracować?’” – „Tak!” – „ To pracuj!”

* A co potem pan robił?

Jak już przyjęli mnie na stałe, to wykonywałem te pracę cały czas. Czasem musiałem iść na zaporę, gdy jakaś pompa, czy silnik nie pracowały, czasami telefony nie działały. Byłem takim elektrykiem na całą zaporę. Z każdego kąta mnie wołali. Tam byli elektrycy pilnujący tylko, żeby żarówki świeciły; ale jak było coś poważnego - to mnie wołali. Nazywali mnie „Billy The Kid”.

* Czyli był pan elektrykiem od wszystkiego. A kiedy tama w Warragambie już była gotowa, zaczął pan pracować w Water Board.

Najpierw pracowałem w Waterloo, w Centralnych Warsztatach Remontu - tam pracowałem jakieś cztery, czy pięć lat. Później ten zakład wybudował nowe warsztaty w Birrong i tam pracowałem do końca, aż poszedłem na emeryturę. W Birrong to już była inna praca. Water Board wprowadził do systemu nowy sprzęt i każda stacja pompowa miała automatyczne urządzenia. Mnie kazali to składać i uzupełnić tak, żeby wszystko grało.

* Czy w czasie pana trzydziestoczteroletniej pracy w Water Board wydarzyła się jakaś duża awaria, na przykład zalało jakąś dzielnicę, czy też wszystko przebiegało bez problemów?

Były wypadki, że rura na ulicy pękła, woda zalała parę ulic, czasami parę domów. Jest duże ciśnienie, niektóre rury są stare, pięćdziesięcioletnie, przerdzewiałe; tak, że jak pękła, to stacje pompowe te wodę wypompowywały, a później ja - silniki, które były mokre, po przywiezieniu do warsztatu - musiałem rozebrać, wysuszyć i wyremontować, żeby poszły z powrotem do stacji pompowej. Tragicznych wypadków nie pamiętam.

* Dzięki takim ludziom jak pan, cały czas mamy wodę i nie musimy się martwić, że nam jej zabraknie.

Wody zabraknie, jak ludzie będą za dużo wody używać. Należy wodę oszczędzać, obecnie mamy suszę i Warragamba ma tylko 40% wody.

* Dlatego zaczęto już budować odsalarnie wody morskiej. Kiedyś piłam taką wodę, gdy byłam w byłej Jugosławii, na wyspie Rab. Tam była tylko woda odsalana. Miała dobry smak i bardzo ładny kolor jak się ją nalało do wanny, bo była lekko zielono-niebieska.

To nie jest praktyczne! Za dużo wody używamy, żeby z takiej ilości wody wyciągnąć sól – to jest zbyt kosztowne!

* Ale jeśli nie mamy innego wyjścia, jeśli wody w ogóle zabraknie, to musimy to zrobić, przecież woda jest niezbędna do życia.

Jest taka rzeka na południu, nazywa się Naurra, z której woda ucieka do morza codzień. Tam można zbudować zaporę i rurociąg poprowadzić stamtąd, aż do Sydney. Ja wiem, że to kosztuje parę setek milionów, ale w przyszłości trzeba to zrobić.

* Nie możemy liczyć tylko na deszcze...

Jak są za duże deszcze, jak w tamach jest za dużo wody, to znowu jest powódź – bo zapory się przelewają. Ale tak jest nie zawsze i nie można polegać, że co roku coś takiego będzie. Sydney jest coraz większe, coraz więcej ludzi tutaj mieszka...

* I tu włączył się obecny przy rozmowie Ryszard Techmański, który opowiedział nam bardzo ciekawą rzecz, o której prawie nikt nie wie.

RYSZARD TECHMAŃSKI Człowiek, który opracował system irygacyjny dla całego stanu NSW (jeszcze nie było wtedy NSW oczywiście) nazywał się Strzelecki. I dlatego z literatury angielskiej nic o tym nie wiemy. Ale kiedyś pomagałem córce pisać wypracowanie i wybraliśmy temat: Strzelecki. Stąd wiem, że on właśnie cały ten system irygacyjny opracował. Między innymi, jednym z punktów tego systemu była zapora na Warragamba. Ale to był tylko jeden punkt. Pozostałych natomiast nie wykorzystują, nie wiem dlaczego, choć ten system musiał być bardzo dobry, skoro z jednego punktu skorzystano.

*
Szkoda, że nie skorzystano z następnych, może nie byłoby takich problemów z wodą w Australii. I wracam do rozmowy z panem EMILEM RADECKIM:
Na pewno jest pan bardzo szczęśliwy, że wykonał pan pożyteczną i piękną pracę dla Australii.


Jestem z tego bardzo zadowolony. Pracowałem rzetelnie i życie mi się dobrze ułożyło. Dzisiaj mam dużo czasu...

* Czasami pewnie jeździ pan do Warragamby. Kiedy pan chodzi po tej zaporze, co pan wtedy czuje? Jest pan dumny, że przyczynił się pan do wybudowania tamy na Warragambie?

Bardzo dobrze się czuję, że wziąłem udział w tym projekcie, że pomagałem go budować - dobre uczucie jednym słowem. Wycieczka do Warragamby byłaby ładna, tylko narazie nie mam nikogo, kto by mnie tam zawiózł, bo nie mam samochodu...(śmieje się) Ale tam jedzie jakiś autobus i kiedyś autobusem pojadę ją zobaczyć.

* Także dzięki panu Emilowi mamy wodę w Sydney. A to, że ostatnio deszcz nie pada, to już nie jest pana winą! Bardzo dziękuję panu Radeckiemu za ciekawą opowieść o budowie tamy w Warragamba. Teraz, gdy znajdziemy się w tamtych stronach, będziemy wiedzieli, że dwóch Polaków pracowało przy budowie tego największego sydnejskiego zbiornika wodnego. Serdecznie dziekuję za rozmowę!

Ja również serdecznie dziękuję, dziekuję też wszystkim czytelnikom i życzę wam, żebyście wszyscy mieli dosyć wody, może do tej wody trzebaby dołożyć kroplę wódki – to byłoby jeszcze lepiej!...(śmieje się)