poniedziałek, listopada 06, 2006

Wspomnienie o Krysi Techmańskiej

(ur. 12 lipca 1950r – zm. 18 października 2006r)

Ludzie za szybko odchodzą. Nie zdążymy ich poznać, nacieszyć się ich obecnością - jeśli są dobrzy i ...nagle ich nie ma. Szczególnie boli, gdy odchodzą za wcześnie - gdy zabiera ich nieszczęśliwy wypadek, czy nieubłagana śmiertelna choroba.

Wieczorem,18 października tego roku odeszła spokojnie, pogodzona, że musi odejść; po udzieleniu Ostatniego Namaszczenia, w otoczeniu kochającej rodziny - Krystyna Techmańska. Miała tylko 56 lat i jeszcze długo mogła nas cieszyć swoją sympatyczną osobowością, bo nie spotkałam nikogo, kto mógłby coś niekorzystnego powiedzieć o Krysi - wszyscy lubili tę, zawsze życzliwą, o promiennym uśmiechu osobę - była dla nas po prostu Kochaną Krysią.

To nie tylko mój sąd, słowa te słyszałam od znajomych, którzy licznie przyszli Ją pożegnać. – „Czy kiedykolwiek pokłóciłaś się z Krysią? – zażartowała koleżanka.
Inna stwierdziła, że Krysia nigdy złego słowa nie powiedziała o nikim. Ja wiem, że potrafiła każdego usprawiedliwić, rozumiejąc, że tylko Bóg ma prawo sądzić.

Była prawdziwym przyjacielem, takim, który nigdy nie odmawia pomocy i rozumiejącym, że pomoc wtedy jest coś warta, jeśli udziela się jej natychmiast. Pomagała mi wiele razy, ale najbardziej wzruszył mnie Jej serdeczny prezent, na pewną Wigilię, gdy postanowiłam, że uraczę gości pierogami, a nie potrafiłam ich robić. Krysia przyjechała do mnie w Wigilię rano i ulepiła mi sześćdziesiąt przepięknych pierogów, choć przecież przygotowywała wieczerzę dla swojej rodziny.
Był to najserdeczniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam od kogokolwiek.

Krysię i Ryszarda Techmańskich poznałam gdy przeprowadziłam się z Liverpool w pobliże oceanu, kilkanaście lat temu. Szybko zaprzyjaźniliśmy się, często spotykając się u mnie, lub w ich mieszkaniu na Maroubra.

Krysia mało mówiła o sobie, za to była wspaniałym słuchaczem. Potrafiła cierpliwie wysłuchiwać cudzych problemów i dawała rozsądne rady, bo zawsze miała otwarte serce dla każdego strapionego – cecha, którą niewielu posiada.
Nawet gdy była już bardzo chora i cierpiąca, nie skarżyła się. Przeciwnie, odwiedzających pytała co u nich słychać, radziła, uśmiechała się.
Zauważyłam, że w ostatnich miesiącach była w Niej jakaś Wyższość Duchowa i Łagodność osoby, która zdaje sobie sprawę, że opuszcza materialny świat.

Gdy nie powiodła się walka z rakiem, a kolejne chemie zawiodły, mówiła z niespotykaną pokorą: „Teraz wszystko jest w rękach Boga, jeśli będzie chciał mnie zabrać, to odejdę; a jeśli postanowi, że mam żyć, to wyzdrowieję.”

Ślub cywilny - 1972r.
W Polsce była prześladowaną żoną działacza Solidarności. W Australii co prawda nie była działaczką polonijną - poświęciła się całkowicie swojej rodzinie: mężowi, córkom, które wspaniale wychowała, oraz wnukom - ale jej miłą twarz zauważaliśmy na wielu polonijnych imprezach.

Na proteście w Sydney
Jako żona aktora Teatru Fantazja i wiceprezesa stowarzyszenia Nasza Polonia, póki zdrowie Jej na to pozwalało uczestniczyła w imprezach, w których Ryszard brał czynny udział. Szczególnie związani byli oboje z klasztorem Ojców Paulinów w Berrima, gdzie organizowali Wigilie dla samotnych, a w czasie świąt Wielkanocnych Drogę Krzyżową.

Delegacja Ojców Paulinow przybyła na Jej pogrzeb, byli to ojciec Wiesław, ojciec Gilbert i brat Bruno – paulin z Papua Nowa Gwinea. Przybył też ksiądz dr Antoni Dudek, chrystusowiec, kapelan Naszej Polonii.
Mszę pożegnalną odprawiał ksiądz prałat Henryk, który zaprzyjaźnił się z Krystyną gdy już znajdowała się w hospicjum i który udzielił Jej ostatniego namaszczenia.
Żegnaliśmy Krysię w kościele parafialnym „Our Lady of the Annunciation”, na Maroubra. Słońce lekko przeświecało przez witraże kościoła, wewnątrz panował ciepły cień, a zielone materie na ołtarzu i fioletowe ornaty uczestniczących we mszy księży podkreślały nastrój powagi, nostalgii i spokoju.

Gdy dwa miesiące temu odwiedziłam Krysię jeszcze przebywającą w domu, od kilku dni padały zimne deszcze.
Wyczerpana długotrwałą wysoką gorączką z żalem mówiła: „Nie chciałabym umierać w taki deszcz...”
Jej pragnienie zostało spełnione, umarła w pogodny dzień. I w blasku słońca Ją pożegnaliśmy - bo taką mieliśmy Ją zapamiętać, jaką była za życia: jasną i promienną
.

Ciało Jej spoczęło w pięknym zakątku cmentarza na Botany, pod starymi drzewami, koło potoku, niedaleko małego wodospadu. Dusza niewątpliwie powędrowała do Nieba, bo dla takich istot jak Krysia jest ono właśnie przeznaczone.

Być może gdy Ją wspomnimy odwiedzi nas?
Często wydaje mi się, że widzę Ją uśmiechniętą, siedzącą na wiklinowym fotelu przy stole, w moim mieszkaniu. Ale rozmawiać możemy już jedynie w myślach...


W podróży...

Z córką Izabelą

Z córką Iloną

Z Tolkiem Jabłońskim - bardem Solidarności

Ulubiony kot Mycek

Z mężem Ryszardem

Z rodziną

Z wnuczką Krystyną

Z wnuczkiem

Z Ryszardem

Teatr na wodzie Łazienki warszawskie

W Sydney

Łazienki, koło pomnika Chopina