NASZE SMUTNE POLSKIE „PARTY”...
Premiera sarkastycznej farsy Ryszarda Marka Grońskiego
w najlepszym, objazdowym, polonijnym
TEATRZE FANTAZJA!
Z ostatnich premier Teatru Fantazji publiczność wychodziła uśmiechnięta, nucąca znane melodie, lekko „zawiana” nostalgią Kabaretu Starszych Panów. W tamtych sztukach, peerelowska rzeczywistość była subtelnie wręcz wyśmiewana (wiadomo, otwarcie można było „mówić” tylko aluzjami...). Kiedy po latach przypominaliśmy sobie te zabawne scenki, smakowicie okraszone charakterystycznymi piosenkami, to co kiedyś bolało i oburzało, dziś jedynie śmieszyło - było przeszłością. A nawet wzruszało, wszak były to młode lata większości z nas...
Z ostatniej premiery Teatru Fantazja - sztuki Ryszarda Marka Grońskiego „Party”, która odbyła się 22 lipca (ironiczna zbieżność dat!), w Klubie Polskim Bankstown, wychodziliśmy z mieszanymi uczuciami. Zresztą już w czasie akcji na scenie, widownia różnie reagowała na padające co chwilę dowcipy. Czasami w momentach gdy wypadałoby się pośmiać – panowała cisza. Bo też smak dowcipów był gorzki. Na plakatach zaznaczono: komedio-farsa, ale jeśli farsa dotyczy teraźniejszości, z której nie mamy powodu być dumni, to choć ze sceny padają celne dowcipy, śmiejemy się niepewni, czy w ogóle wypada się śmiać?...
Wielu Polonusów polską rzeczywistość zna jedynie z filmów i mediów, ale wielu bywa w pierwszej ojczyźnie i dostrzega przykryte fartuszkiem-okryjbidą realia i chaos towarzyszący przemianie zniewolonego wschodu w dziki zachód. Dla kogo więc wymowa tej farsy jest bardziej gorzka? Dla tych, co doświadczają zmian osobiście (a więc asymilują się...), czy tych zmuszonych niegdyś do wybrania życia na antypodach, których chora polska rzeczywistość szokuje?
Co prawda, akcja „Party” nie toczy się wśród ludzi biednych materialnie, raczej duchowo: w sferze zgasłych gwiazd showbiznesu, a trafniej „paszołbiznesu” – jak określał ten światek Cz. Niemen.
Sława artystów - przybyłych, żeby wystąpić na party w pałacu nieujawniającego się nowobogackiego - przeminęła, jak choćby monumentalnego mistrza, przedstawionego przez celnie obsadzonego w tej roli Jacka Samborskiego.
„Sławny i znany w przeszłości nomenklaturowy artysta zabawia dzisiaj kapitalistów. Liże się do tych, którzy kasę trzymają” – wycenia go impresario. Na party przygotował teksty Słowackiego, Mickiewicza, Norwida, Miłosza, Wojtyłę, ale sponsor zażyczył sobie coś z dawnego repertuaru: wiersz Broniewskiego o komunie paryskiej – o którym mistrzunio boi się głośno wspomnieć. Ale już faktu, że kiedyś „dla dobra środowiska” trzymał sztamę z komuną nie zamierza ukrywać: „Nigdy nie interesowała mnie polityka. A że dawałem się zapraszać, ściskałem łapska władzy – cóż, taka obowiązywała konwencja. Dzięki temu załatwiałem mniej zdolnym kolegom mieszkania, emerytury, talony na łady, medalowe blaszki”. Potrafi w natchnieniu recytować, ale też dokopać, gdy (na końcu sztuki) poczuje się zagrożony.
Nie on jeden jest mistrzem akomodacji! Impresario, z organizatora chałturnych estradówek kiedyś gęsto słanych do wschodnich sąsiadów, przekształcił się w modnego dziś menaga, nawet kolczyk włożył do ucha („Bez tego straciłbym w środowisku artystyczną wiarygodność”), przyswoił sobie slang światka artystycznego (choć nie zawsze rozumie o czym mowa...), za to potrafi wycisnąć od snobów wystarczająco wysokie gaże dla artystów i sam dobrze zarobić.
W tej roli Ryszard Techmański udowodowodnił autentyczny talent: po rolach subtelnych starszych panów, doskonale poradził sobie z postacią cwaniaka umiejętnie wykorzystującego zarówno gusty rządzących w peerelu, jak i świeżych milionerów, którzy dorobiwszy się „na kafelkach i armaturze”, „tańczą w Mariottcie na bezrobotnych i bezdomnych”.
Sprzedajnym wygom estradowym też wszystko jedno, kto ich angażuje i jakiego programu żąda, mogą grać do kotleta – liczy się za ile. Sukcesy zawodowe (często wątpliwe...) mają za sobą, a do emerytury jeszcze trochę pozostało, pójdą więc na każdą chałturę, którą załatwi impresario.
Repertuar mają na wszystkie okazje: „No właśnie, u kogo występujemy? Stara, czy nowa nomenklatura? Jak stara wiadomo - „Tych lat nie odda nikt”, „Kolorowe jarmarki”, „Małgośka”, „Gdzie ci mężczyźni”. Z nową nomenklatrą trudniej. Budują kapitalizm. Ale pieśni nie mają. Lubią „Mniej niż zero”, bo to się im kojarzy z giełdą i notowaniem kursów akcji. „Prawy do lewego” też ich kręci: każdy lewus uważa, że jest prawy” – to urywek z monologu pieśniarki Ziuty, która idąc z modą przemianowała się na Olafę. Natomiast w repertuarze zmieniła jedynie kolejność. Kiedyś zaczynała w stylu biesiadnym, dopiero gdy goście się popili, szło po angielsku. Teraz „angielskiego uczy się...”, a kończy wspólnym zawodzeniem (nieuleczalna nostalgia!...) ruskich kawałków.
Ziuta co prawda nie odróżnia Platona od psa Pluto, ale dobrze wie, co i gdzie ma wypiąć przed widownią – profesjonalistka w fachu „artystki dla mas”. W Ziutę wcieliła się Ewa Kubeł, doskonale się prezentująca, przekonywująco pewna siebie i naiwnie niełapiąca docinków kolegów. Przy tym, grając piosenkarkę – rzeczywiście seksi śpiewała!
Nie ona jedna dowiodła, że ma głos: Bogumił Drozdowski po, w operowym stylu zaśpiewanych „Oczach czjornyjich”, dostał owację publiczności.
Teatr Fantazja zyskał w nim zabawnego aktora charakterystycznego. Trafnie wcielił się w postać muzyka żyjącego wspomnieniem sławy, a obecnie chałturnika niegardzącego żadną propozycją. Sprawnie też markował granie na keybordzie, co w rzeczywistości robiła ukryta za kulisami Konstancja Kotowska, która zebrała zasłużone brawa, gdy ukazała się na scenie po zakończeniu sztuki.
Niespodzianką był występ Eli Chylewskiej, prywatnie jak wiemy, lirycznej poetki. W „Party” wcieliła się w tancerkę erotyczną i choć zapowiadany striptiz odbył się tylko przed oczami impresaria, mogliśmy podziwiać idealne nogi Eli, ukryte jedynie w długich, czerwonych botkach.
Przy tym grała striptizerkę - intelektualistkę, niedoszłą aktorkę, którą na egzaminie wstępnym do szkoły aktorskiej oblał były rektor, obecny na party mistrz; do którego nie ma żalu - w swoim fachu zarabia więcej niż mogłaby w repertuarze klasycznym!
Jest w sztuce jedyna postać niepchająca się na pierwszy plan – w tej adaptacji jest to aktorka komiczna, na imprezach podrzucająca podpitym gościom głodne kawałki (w oryginale postać tę kreuje mężczyzna...). Rozśmieszacz sarkastyczny - jak wszyscy komicy, bo to oni najtrzeźwiej rzeczy pospolite oceniają (choć na ironię, postać z tej sztuki jest alkoholiczką po odwyku...).
Komiczka na „Party” jak gdyby przygląda się akcji, przysłuchuje i w odpowiednich momentach docina („Ty lepiej nie myśl, Ziuta. Nie mogę patrzeć jak się męczysz”). Kreująca tę postać Beata Rumianek jak zwykle, bardzo swobodnie czuła się na scenie, z przekąsem podrzucała trafne aluzje, a także szalenie efektownie prezentowała się w kolejnych kolorowych perukach.
W postać zagadkowego klowna, skromnie dołączającego do zaproszonych artystów wcieliła się - świetnie ucharakteryzowana! - Janina Rychcik. Przekonywująco zagrała onieśmielonego obecnością gwiazd i w końcu rozczarowanego - bo zniewolonego przez swoich idoli, wielbiciela.
Właściwie treścią sztuki jest przygotowywanie się artystów do występów i oczekiwanie na tajemniczego sponsora - właściciela świeżo wyremontowanego, zabytkowego pałacu, w którym ma odbyć się urodzinowe przyjęcie. Akcja narasta powoli, stopniowo uświadamiając widzowi nowe polskie nieobyczaje, aż do kuluminacji w końcowej scenie, gdy wybucha paranoja podejrzeń: kto jest kto, kto kogo chce zniszczyć, ośmieszyć, zdemaskować! Już nie ma jedności: gramy byle co, „za nieprzyzwoicie przyzwoite honorarium”. Bluzgają prawdę w oczy, dochodzi do ręko i nogoczynów. Strach przed ujawnieniem, że się było postkomuchem – co znaczy utratę twarzy i dochodów - powoduje, że nie tylko na estradzie, ale i w rzeczywistości „kryteria dobrego smaku już nie obowiązują”.
Awanturę przerywa pojawienie się podpitej damy – wijącej się w błyszczącej sukni, owiniętej w boa Jolanty Szewczyk - która śmiejąc się i lekko czkając, demaskuje sponsora: „...bo od zawsze marzyłaś o występie razem z zawodowymi szmirusami...”.
Na zaskoczone, zamarłe z otwartymi ustami towarzystwo opada kurtyna...
Jest w sztuce pisanej zakończenie, którego nie da się przedstawić na scenie, więc choć w recenzji przytaczam wizję autora:
„K U R RRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR T Y N A
Oklaski…
Burzliwe oklaski…
Owacje na stojąco…
Owacje ze śmiechu na leżąco...
Dyrektor artystyczny: Zbiera gratulacje, kwiaty, prezenty, wołczery do kasyna, propozycje, przedpłaty na: urlop, na nowe sukienki, buty, torebki, na domek siedmiosypialniowy dla kotów, i na nowy woreczek żółciowy...”
W rzeczywistości dyrektorka artystyczna Teatru Fantazja - Joanna Borkowska-Surućić – po opadnięciu kurtyny zbierała gratulacje, brawa, owacje i kwiaty. Nie tylko za adaptację „Party” i pracę z aktorami, lecz także za odwagę wystawienia sztuki kontrowersyjnej, kontrowersyjnego autora. Ryszard Marek Groński z wykształcenia jest historykiem (z powołania cynicznym wyśmiewaczem), być może dlatego dobrze wie, że historia się powtarza. Bo - nihil novi - nie zmieniają się „party”, tylko ich nazwy...
Myślę, że nie ma znaczenia jaką sławę ma autor przyznający się publicznie: „Ja przechodzę zawsze na własną stronę” (jak wielu innych znanych i nieznanych...), ważne, że obnażył w tej sztuce polską, niezbyt dumną rzeczywistość. I zmusił nas do przyznania, że TAK BYŁO - a TAK niestety JEST. A może do zastanowienia się, co zrobić z tym naszym, smutnym polskim „party”?
Ps. Kostiumy i dekoracje świetne!!! Za zbudowanie altany i wystrój sceny należy złożyć gratulacje Bogumiłowi Drozdowskiemu, a za wspaniale dobrane, kolorowe, efektowne kostiumy - Janinie Rychcik.
Podziękowania należą się także Stanisławowi Mikołajskiemu za otoczenie zespołu opieką administracyjną i Leszkowi Szymańskiemu za wypożyczenie i obsługiwanie aparatury nagłaśniającej, bez której, przy fatalnej akustyce naszych klubów, nie wysłyszelibyśmy żadnej kwestii.
Przy okazji zachęcam sponsorów do sfinansowania zakupu dostatecznej ilości minimikrofonów, tak, żeby każdy aktor miał własny – wtedy wszyscy na scenie będą jednakowo dobrze słyszalni.
A zespół Teatru Fantazja pragnie podziękować dotychczasowym sponsorom za pomoc przy realizacji przedstawienia: Konsulatowi Generalnemu RP, dr. Kai Łukaszewicz i Funduszowi Wieczystemu.
Ela Celejewska
Ps.W audycji Radia 2000FM nie było wywiadu z grającym w sztuce J.Samborskim, ponieważ był nieobecny w czasie nagrywania. Za niewymienienie jego nazwiska przeprasza prowadząca audycję Ela Celejewska
__________________________________________________________________
Kolorowe fotografie z przedstawienia, autorstwa Tomka Koprowskiego znajdują się także pod adresami:
www.pl2000fm.blogspot.com
- patrz Fotogaleria oraz www.celejewskafoto.blogspot.com
_______________________________________________________