czwartek, lipca 08, 2010

Zima 60-lecia w Australii...

____________________________________________________

Po kryjomu zawieszono tabliczkę!...

http://www.fakt.pl/Tablica-rzucona-jak-ochlap,artykuly,79669,1.html

Kolejny przykład lekceważenia woli narodu. Dowód tuszowania i dążenia do całkowitego wymazania z pamięci Polaków tej katastrofy.
Zadymy, na które wysyłane są ekipy "zadymiarzy" (jak w peerelu wysyłano więźniów na dopingu, na demonstracje Solidarności...) mają na celu zrobienie zasłony dymnej, odwrócenie uwagi od podwyżki VATu i trudnej sytuacji gospodarczej Polski - Polsce grozi bankructwo!
http://biznes.onet.pl/mamy-3-000-000-000-000-zl-dlugu,18543,3319107,1,prasa-detal

http://raczek.salon24.pl/215067,oficjalne-stanowisko-obroncow-krzyza

_______________________________________

Spod krzyża z ostatniej chwili... (wiadomość z facebooka)

Zaraz po wieczornym apelu 10 sierpnia b.r., tak niesłychanie wzmogły się
ataki i prowokacje na krzyż, że biedni obrońcy nie mają już sił
.

W związku z tym ośmielam się prosić o nagłośnienie sprawy i raz jeszcze
ponawiam gorący apel do Rodaków o przybywanie pod krzyż za dnia i na noc.

Jedna z uczestniczek obrony wczoraj już 2 razy zemdlała z wyczerpania - jednym słowem "duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe...".
Gdyby choć po 2. chłopców zdecydowało się jeden raz w tygodniu lub miesiącu towarzyszyć nam pod krzyżem - byłaby to ogromna ulga.
PO-wcy chcą nas zmęczyć i wyczerpać, przysyłają wciąż nowe posiłki bandyckie, a nas - wytrwałych jest ciągle garstka... Prosimy o solidarność.
______________________________________________

RELACJA SPOD KRZYŻA

Tomasz Rakowski
Spędził tam 3 doby i opisał jak wyglądała obrona krzyża pod pałacem prezydenckim.
Świetna relacja, polecam przeczytanie całości, długie, ale bardzo ciekawe.

WITAMY POD PAŁACEM
W dużym skrócie Krzyż przed Pałacem Prezydenckim skupia dwie frakcje – obrońców i przeciwników. Pisząc o przeciwnikach, mógłbym śmiało napisać – przeciwnicy Krzyża. Ale czy mógłbym napisać tak również o zwolennikach – obrońcy Krzyża? Czy rzeczywiście chodzi tu tylko o pozostawienie przed Pałacem tego naprędce stworzonego Krzyża? Okazuje się, że nie. Krzyż jest symbolem. Symbolem Pamięci i Prawdy. Pamięci o wszystkich ofiarach smoleńskiej katastrofy i symbolem tego, że naród polski domaga się Prawdy. Prawdy o tym, co stało się 10.04.2010. Prawdy, która wydaje się ginąć w odmętach karygodnie prowadzonego śledztwa, na które nie mamy żadnego wpływu. Kto przychodzi pod Krzyż z myślą, że spotka fanatyków głoszących tezy, że Krzyż ma zostać, bo jest krzyżem ten musi się rozczarować – chyba, że nie interesują go prawdziwe motywy.

Więcej... http://raczek.salon24.pl/216876,relacja-spod-krzyza

____________________________________

Akcja Warszawa…
- tak może Stalin nazwał prowokację, którą wywołał pożądane przez Rosjan powstanie warszawskie. Nikt nie odbierze powstańcom ani waleczności, ani chwały, ani patriotyzmu – ale siły Armii Krajowej zostały z góry skazane na unicestwienie w zamysłach Stalina, a w Warszawie po prostu wystawiono je „na odstrzał” z rąk hitlerowców!
29 lipca 1944 r. o godzinie 20.15 usłyszano w Warszawie audycję w języku polskim, nadaną z Moskwy! Był to apel wzywający do powstania, sygnowany przez Mołotowa oraz przez Osóbkę-Morawskiego, zastępcę Bieruta w KRN, a więc postać wielce podejrzaną. Osóbka-Morawski był też przewodniczącym PKWN, który powstał w Moskwie (!) 21 lipca 1944. Apel, na falach moskiewskiej rozgłośni, wzywał do walki:
Polacy! Nadchodzi czas wyzwolenia! Polacy, do broni!
Niech każdy Polak stanie do walki przeciw najeźdzcy!
Nie ma chwili do stracenia!
Następnego dnia, 30 lipca, PPR ( polscy komuniści) dołączyła do tej prowokacji wydając odezwę o treści: „Warszawianie! Do broni! Niechaj w całym mieście, w każdej dzielnicy, powstaną polskie oddziały zbrojne!”. A na stolicę posypały się ulotki wzywające do walki, podpisane przez gen. Rolę-Żymierskiego. Kim był generał ? Michał Rola-Żymierski był oficerem odsuniętym z przedwojennego Wojska Polskiego za nadużycia, a od końca lat trzydziestych ( a więc jeszcze przed wybuchem wojny) pozostawał związany z wywiadem sowieckim !
30 lipca nadano z Moskwy też kolejny apel radiowy, wzywający do podjęcia walki, a adresowany do wszystkich ludzi w Polsce, lecz w szczególności do mieszkańców Warszawy. Wzywano ich do…udzielenia pomocy Armii Czerwonej przy forsowaniu Wisły i wkraczaniu do miasta! Krasnoarmiejcy domagali się pomocy! Apel o pomoc był też dość dziwny, bo Niemcy nie dysponowali wielką siłą bojową w tych dniach dla obrony stolicy. Armia Czerwona dotarła nad Wisłę, zajmując pozycje w odległości około 10 kilometrów od miasta. A dzielnicy Pragi bronił Wehrmacht w sile niewiele większej od jednej dywizji.
Gen.Bór-Komorowski uznał wezwanie do boju za wiarygodne, tym bardziej że otrzymał też wiadomość o przybyciu premiera rządu londyńskiego Mikołajczyka do Moskwy. Mogło to oznaczać przełamanie impasu pomiędzy Stalinem a rządem polskim na obczyźnie. Była to jednak nadzieja dla naiwnych, dla tych, którzy nie znali podstępów Stalina. Gen.Bór-Komorowski sądził też naiwnie, że dojdzie do nawiązania kontaktów między Armią Krajową a dowództwem Armii Czerwonej. Podobny wniosek może zdumiewać po wydarzeniach na Wołyniu, a miały one miejsce już w lutym 1944, a więc pięć miesięcy przed wybuchem powstania. Na ziemi wołyńskiej doszło bowiem do zetknięcia się oddziałów AK z Armią Czerwoną, ale władze NKWD zażądały włączenia dywizji AK do armii Berlinga! Po odrzuceniu tego ultimatum część dywizji musiała przebijać się na zachodni brzeg Bugu. Resztę AK-owców wcielono przemocą do armii Berlinga, a oficerów wywieziono w głąb Rosji. Po tych wypadkach dowództwo warszawskie AK nadal miało jakieś złudzenia co do intencji Rosjan ? Na Wileńszczyźnie, w lipcu, także doszło do podobnych wydarzeń. 13 lipca siły AK, po wielu starciach z Niemcami, zajęły Wilno. Na ulicach wywieszano polskie flagi. Sowieci nakazali jednak oddziałom AK opuścić Wilno i zgromadzić się na skraju Puszczy Rudnickiej. Dowódców AK zaproszono na obiad z oficerami Armii Czerwonej, ale z tej „uczty” już nie wrócili. Aresztowano ich, deportowano w głąb Rosji. Aresztowano też delegata rządu w Wilnie oraz urzędników Delegatury. Otoczeni w puszczy AK-owcy próbowali przebijać się na Grodno i Białystok. Wyłapywani w grupkach mieli propozycję wstąpienia do armii Berlinga, a opornych wysyłano do obozów w Rosji. W podobny sposób Rosjanie postępowali w okręgu lwowskim, lubelskim ( tam AK miała największe zgrupowania ), białostockim czy później w radomskim.
Czy po takich doświadczeniach można było mieć jakieś wątpliwości ? Stalina zamierzał eliminować siły AK jako formacje niepodległościowe, tolerował wyłącznie armię Berlinga i Armię Ludową. W tej sytuacji tylko ludzie bardzo naiwni mogli żywić nadzieję, że po zrywie AK w Warszawie będzie inaczej. Siły AK w stolicy pod wodzą płk. Montera ( Antoni Chruściel) liczyły około 40 tysięcy, lecz z uzbrojeniem nie było najlepiej. Zapasy amunicji i żywności nie pozwoliłyby powstańcom utrzymać się dłużej niż siedem dni. Dlatego gen.Bór-Komorowski ze sztabem od miesięcy zwlekał z decyzją, dopiero przestał się wahać po konferencji z wicepremierem Jankowskim, delegatem rządu londyńskiego w kraju. I on uważał, że powstanie upadnie, jeśli w ciągu tygodnia Armia Czerwona nie wkroczy do miasta. Uznano jednak, że bliskość Rosjan zapowiada szybką ofensywę, a wezwaniom radiostacji z Moskwy dano kredyt zaufania po wiadomości o spotkaniu Mikołajczyka ze Stalinem. Wszystkie człony sowieckiej pułapki zamknęły się z pozorną, a złowieszczą logiką. Mimo iż 14 lipca meldunek komendanta głównego AK do gen. Sosnkowskiego stwierdzał, że „powstanie nie ma widoków powodzenia”, dowództwo AK w Warszawie wydało jednak Armii Krajowej rozkaz do ataku. Godzinę „W” wyznaczono na piątą po południu w dniu 1 sierpnia. Decyzji tej nie przemyślano też z innych powodów: oto po uprzedniej ewakuacji części sił niemieckich, a nawet administracji, od 26 lipca wracały do Warszawy oddziały policji i SS. Mało tego, Niemcy otrzymali znaczne posiłki: wyborową dywizję „Hermann Goring” oraz pancerną dywizję SS „Wiking”. Oznaczało to zamiar utrzymania Warszawy. W warunkach tak poważnego wzmocnienia niemieckich sił wywołanie powstania było aktem wręcz samobójczym. Gdzieniegdzie mieszkańcy stolicy zajmowali wrogą postawę wobec idei powstania, uważając je za oczywiste szaleństwo. I rzeczywiście, od 5 sierpnia AK-owcy byli już w defensywie…Znamy dzieje powstania, które nie powinno było wybuchnąć choćby dlatego, że w akademiach wojskowych uczy się tej podstawowej zasady: nie podejmuje się akcji militarnej, gdyby miała ucierpieć przy tym ludność cywilna. Przypomniał to zaraz gen.Anders, przeciwny powstaniu, nawołujący do wstrzymania walk. I nie on jeden. Próby mediacji, przerwania walk nie powiodły się – po 63 dniach heroicznej bitwy, często bez wody, zapasów, z resztkami amunicji - powstanie upadło. Nie mogło być inaczej. Zabytki obrócono w ruiny, spłonęły archiwa, muzea. Zginęło około 200 tys. ludzi, pozostałych deportowano do obozów. Stalin osiągnął swój cel: zniszczył Armię Krajową rękami hitlerowców, co ułatwi mu sowietyzację Polski. Po tej niewiarygodnej zbrodni Armia Czerwona stała pod Warszawą jeszcze do połowy stycznia, czekając aż Niemcy ukończą burzenie miasta!
Niestety, udała się pułapka zastawiona przez Stalina…Sztab AK dał się zwieść pozorom - ale chwała i cześć bohaterom tego nierównego zrywu!
Marek Baterowicz
________________________________________


OSOBOWOŚĆ A SZCZĘŚCIE
Znowu mieliśmy interesujące spotkanie we wtorek 20 lipca w Polskim Konsulacie.

Wraz z czterema tysiącami delegatów na Światowy Kongres Psychologów w Melbourne przybył prof. Andrzej Sękowski. Profesor jest kierownikiem Katedry Psychologii Różnic Indywidualnych oraz dziekanem Wydziału Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Po kongresie zawitał do Sydney, aby podzielić się z nami rozważaniami na temat “Rozwój osobowości a poczucie szczęścia“ Oto kilka spostrzeżeń z obszernej prelekcji.
Szczęście to temat odwieczny. Zajmowali się nim przedstawiciele kultury i sztuki oraz oczywiście psycholodzy i filozofowie. Każdy człowiek dąży do przyjemności i pragnie uzyskać nagrodę a uniknąć kary. Szczęście wyraża się pozytywnymi emocjami, czasami po radosnych spotkaniach z ludźmi. Człowiek ma potrzeby rozmaitego rodzaju. Nalężą do nich libido czyli seks, osiągnięcie znaczenia i uznania przez otoczenie oraz realizacja swoich możliwości i zamierzeń.

A potrzeba zrozumienia sensu życia umożliwiła ludziom przetrwanie ciężkich okoliczniści n.p. w obozach koncentracyjnych, Na poczucie szczęścia ma wpływ ocena własnych możliwości i akceptacja istniejących ograniczeń.
W dalszym ciągu Profesor przedstawił rezultaty badań nad poczuciem szczęścia w Polsce, opublikowane w ubiegłym roku. Badania przeprowadzono w różnych środowiskach, analizując dwie grupy ludzi, przedstawicieli hedonizmu i eudajmonizmu.

Hedonizm to doktryna etyczna, sformułowana ponad dwa tysiące lat temu, która uznaje przyjemność czy rozkosz, bądź unikanie przykrości, za najwyższe lub jedyne dobro, cel życia i naczelny motyw ludzkiego postępowania. Zaś eudajmonizm uważa za szczęście posiadanie dóbr najwyższej miary, a zatem godne życie, pracę nad sobą oraz przydatność dla rodziny i kraju. Przedstawiciele tej ostatniej doktryny są zwykle starsi, często bardziej religijni i uważają, że są bardziej i dłużej szczęśliwi. Są także uczciwi i popełniają mniej przestępstw. Często są to też osoby z wyższym wykształceniem. Hedoniści to zwykle ludzie młodsi. Cenią najbardziej pieniądze i lubią wolność i swobodę. To w skrócie wyniki ostatnich badań w Polsce.
A oto dalsze uwagi Pana Profesora… Szczęście to także dobrostan psychiczny, któremu sprzyja trwałe małżeństwo i udane życie rodzinne. Brak szczęścia, czyli nieszczęście to czasami wynik rozwodu, straty pracy, chorób i innych powodów. W osiągnięciu szczęścia pomaga rozwój osobowości: myśli, pragnień i dążeń.
Nieżyjący już Kazimierz Dąbrowski opracował w Kanadzie teorię dezintegracji pozytywnej. Według niego rozwój osobowości następuje poprzez etapy oddzielone kryzysami. Wyróżnił on aż pięć etapów. Najniższy jest etap egocentryczny, a najwyższy piąty etap osiąga niewiele osób. To ci, którzy potrafią dzielić się z innymi, a nie tylko zaspakajać własne pragnienia. A kryzysy jak n.p. śmierć w rodzinie, zawód miłosny, czy choroba, przynosząc cierpienie, powodują zarazem przejście do następnego wyższego poziomu osobowości. Z biegiem lat i zdobywania doświadczeń rośnie tolerancja, dystans do samego siebie, cierpliwość, zadowolenie z teraźniejszości, pewna doza optymizmu oraz dobrostan psychiczny.
Ostatnio coraz większego znaczenia nabiera psychologia pozytywna. Zajmuje się ona szczęściem i dążeniem do szczęścia. Bada znaczenie miłości i samorealizacji. A w rozwoju osobowości ważna jest samoocena i określenie własnych możliwości, które warto rozwinąć. Niestety od dziecka nieraz jesteśmy oceniani zbyt nisko. A tymczasem w małżeństwie i rodzinie koniecznym jest podnoszenie oceny wzajemnych wartości. A w życiu człowieka ważny jest też nastrój, czyli zaspokojenie podstawowych potrzeb, a więc dobry sen, czy dobre odżywianie. Sumarycznie psychologowie zalecają, aby każdy człowiek dążył do szczęścia. Lecz aby być szczęśliwym trzeba rozwijać swoją osobowość harmonijnie.
A oto kilka zagadnień poruszonych w ożywionej dyskusji. Kiedyś była popularną książka “Młodzieniec z charakterem “, której autorem był Węgier, Tihamer Toth. Dzisiaj obserwujemy znowu renesans rozwoju charakteru; istnieje też pismo p.t. “Charakter”.

A na emigrację udali się ludzie w pogoni za szczęściem, lub aby uniknąć nieszczęścia. I tu ważnym jest utrzymanie więzi z rodziną w kraju i na świecie.
Ktoś wspomniał, że szczęście polega na zachowaniu równowagi między potrzebami a ich zaspokojeniem. Nie należy więc spodziewać się za wiele ani od rzeczywistości, ani od krewnych czy znajomych. Albowiem, gdy inni nas zawiodą, możemy poczuć się nieszczęśliwi. Zaś aby być często w dobrym nastroju, warto posiadać jakieś interesujące hobby. Może to być ogrodnictwo lub sadzenie drzew i krzewów. Obserwowanie kwitnących roślin i ptaków zapewnia wiele chwil dobrego samopoczucia i pozwala zapomnieć o codziennych kłopotach.
Na spotkaniu w Konsulacie było wiele osób szczególnie z młodszych generacji. A my jesteśmy wdzięczni prelegentowi, profesorowi Andrzejowi Sękowskiemu i osobie, która zaaranżowała ten odczyt, księdzu Stanisławowi Skibickiemu. Dziękujemy też za gościnę panu Konsulowi Generalnemu, Danielowi Gromannowi. Oby takich spotkań było więcej.

Danuta i Jerzy Moskała
___________________________________________





_________________________________________

Ze strony Wolna Polska

aPOlityczni dziennikarze

W środowisku dziennikarzy za niegodziwość uchodzi tylko konserwatyzm. Media tolerują wszystkich kolegów po fachu, póki mówią źle o PiS-ie - pisze Stanisław Żaryn.

Przy okazji kampanii prezydenckiej w mediach mainstreamowych znów rozpoczęła się debata o zaangażowaniu politycznym dziennikarzy. Kolejny raz konserwatywnych publicystów nazwano partyjniakami, przyklejono łatkę propagandzistów na usługach, oskarżono o wysługiwanie się partii, zaś telewizję publiczną nazwano PiS-owską, ignorując fakt, że rządzą nią również ludzie związani z SLD. Bo w środowisku dziennikarzy za niegodziwość uchodzi tylko konserwatyzm. Media tolerują wszystkich kolegów po fachu, póki piszą źle o PiS-ie. To w Polsce jest głównym wyznacznikiem politycznej neutralności dziennikarzy i przestrzegania zasad etyki zawodowej. Prezentowanie światopoglądu zbliżonego do Prawa i Sprawiedliwości skazuje w mediach na polityczne zaszeregowanie i oskarżenie o łamanie zasad rzetelności. Dzieje się tak, chociaż dużo częściej to dziennikarze lansujący PO czy SLD sprzeniewierzają się etyce.

To właśnie dziennikarze liberalni i lewicowi włączyli się za czasów Prawa i Sprawiedliwości w ostrą partyjną nagonkę na rząd, wmawiając mu chęć budowy państwa totalitarnego, nienawiść do społeczeństwa, obsesyjną chęć podsłuchiwania każdego obywatela i zagrożenie dla demokracji. Do dziś środowisko dziennikarskie nie rozliczyło się z tej zmasowanej akcji zakłamywania obrazu rządów PiS. A o tym, że obraz ten był zakłamany, może świadczyć choćby fakt, że żadne z oskarżeń o nieprawidłowości nie znalazło do tej pory swojego finału w sądzie, ustrój państwa za czasów rządów PiS nie zbliżył się na krok do autorytaryzmu, większe nieprawidłowości dotyczące podsłuchów wyszły na jaw za rządów PO, a PiS jako nieliczna partia nie jest zamieszana w żadną aferę uderzającą w podstawy demokracji.

Mimo tego przed wyborami prezydenckimi publicyści liberalno-lewicowi wrócili do retoryki sprzed kilku lat. Znów straszyli Polaków wrednym Jarosławem Kaczyńskim, pomstowali na krótką pamięć społeczeństwa. „Jak można lekceważyć widmo recydywy IV RP” - grzmiał w „Gazecie Wyborczej” Jarosław Kurski. Na łamach tej gazety wielu publicystów zastanawiało się, jak można było zapomnieć o tym kaczystowskim państwie, które doprowadziło do śmierci Barbary Blidy, w którym wszyscy czuli się zastraszeni i zniewoleni, w którym władza oskarżała przedsiębiorców o to, że mają, albo chcą mieć, w którym przeciwnicy polityczni PiS mogli chodzić tylko po zmroku, w którym wszystkim było duszno, ciasno i źle. Ta kampania pokazała jasno, że część dziennikarzy wciąż nie wyleczyła się z obsesyjnej niechęci do Jarosława Kaczyńskiego. Owa chorobliwa nienawiść do byłego premiera skłania od lat wielu publicystów, by w walce z nim stosować insynuację, manipulację i kłamstwo.

Nawet w czasach rządów Platformy Obywatelskiej wielu wolało nadal straszyć PiS-em niż patrzeć na ręce władzy. Popierano partię rządzącą tylko w imię niszczenia Kaczyńskiego i blokady jego powrotu do władzy. Do kanonów złamania zasad rzetelności dziennikarskiej powinna przejść rozmowa, jaką Tomasz Lis przeprowadził pod koniec 2008 roku z Adamem Michnikiem. Obaj dziennikarze, uchodzący w mediach za wzór do naśladowania, zionęli nienawiścią do PiS, powtarzali tezy o rzekomej autorytarności tej partii, wytykali błędy pisowskiemu rządowi, zapominając zupełnie, że już od roku partia ta nie rządzi Polską. Jednak nowej władzy publicyści postanowili się nie przyglądać. Choć rozmowa, która odbyła się w TVP, była zupełnym zaprzeczeniem tego, czym dziennikarze powinni się zajmować, środowisko medialne nie zawrzało, nie mówiono o skandalu, czy partyjnej przynależności któregoś z rozmówców. Obaj nadal uchodzą w środowisku za neutralnych i rzetelnych komentatorów życia publicznego.

Podobnie nikt nie szufladkuje lansowanego media Waldemara Kuczyńskiego, który w swoich tekstach w „Gazecie Wyborczej” i na swoim blogu twierdzi, że Jarosław Kaczyński gardzi Polską, jej ustrojem i konstytucją, dąży do likwidacji obecnego kształtu państwa, jest wrogiem III Rzeczypospolitej, że jako prezydent rozpocznie walkę z Polską i wszystkimi politykami. Publicysta słowami typowymi dla polityków PO oskarżał również PiS, że wykorzystuje tragedię smoleńską do politycznej rozgrywki, wzywając rząd do zwrócenia się do Moskwy o przekazanie Polsce śledztwa ws. przyczyn tragedii w Smoleńsku. Nie omieszkał nawet oskarżyć Lecha Kaczyńskiego o spowodowanie katastrofy 10 kwietnia. On już wie, że to pycha Kaczyńskiego zabiła prezydenta i prawie 100 innych pasażerów Tu-154.

Dyskusja o zaangażowaniu politycznym dziennikarzy rozgorzała tym razem po debacie prezydenckiej, podczas której rzekomo Joanna Lichocka zadała pytanie atakujące rząd. Została ostro skrytykowana przez polityków PO i Grzegorza Miecugowa, jedną z gwiazd TVN - jak mówił Andrzej Wajda - stacji zaprzyjaźnionej z Platformą. Czołowy prowadzący „Szkła kontaktowego” - audycji uderzającej w polityków PiS – zarzucił publicystce, że jak zwykle uderza w rząd, jej teksty są przewidywalne, a swoją postawą łamie zasady etyki dziennikarskiej.

Jednak to głównie media liberalne i lewicowe w swojej propagandzie naginają rzeczywistość i manipulują, by walczyć z obozem politycznym prezentującym inne niż one poglądy. Jednocześnie to właśnie ich dziennikarze wytykają palcami publicystów mających konserwatywny światopogląd i odbierają im prawo do jego głoszenia, oskarżając ich o tworzenie na partyjne zlecenie. W sporach dziennikarskich tylko liberalno-lewicowi publicyści szafują oskarżeniami o partyjniactwo swoich oponentów politycznych, uciekając od merytorycznej dyskusji. Jednocześnie zawłaszczają pojęcie neutralności. Jest to bardzo niebezpieczny syndrom ograniczania debaty publicznej w środowisku, które ma patrzeć władzy na ręce. Jeśli stosuje ono podwójne standardy we własnych szeregach, trudno, żeby media w Polsce w sposób neutralny patrzyły na politykę i z taką samą skrupulatnością rozliczały różne obozy rządzące krajem.

Każdy dziennikarz ma prawo do poglądów i ich wyrażania. Jednak trzeba głośno protestować, gdy tacy dziennikarze, jak Jacek Żakowski – publicznie popierający SLD, Monika Olejnik – TVNowska lwica, która łagodnieje na widok działaczy SLD, UW i PO, Wojciech Mazowiecki – zawdzięczający ostatnie lata swojej kariery sprzeciwowi wobec lustracji, Tomasz Wołek – uchodzący niegdyś za konserwatystę, atakujący obecnie z zaciekłością neofity wszystko, co prawicowe, Tomasz Lis – wykazujący się dużą dozą wyrozumiałości w stosunku do PO i atakujący w sposób chamski kolegów po fachu, czy Grzegorz Miecugow – którego głównym zajęciem ostatnich lat było wyszydzanie potknięć językowych Lecha Kaczyńskiego, roszczą sobie prawo do mówienia, kto jest dziennikarzem, a kto partyjnym działaczem zatrudnionym w mediach.

Stanisław Żaryn

http://www.wolnapolska.pl/index.php/apolityczni-dziennikarze.html


_________________________________________________________